„Trend jest Twoim przyjacielem” Michael W. Covel

Na wstępie muszę zaznaczyć, że jestem fanka analizy fundamentalnej, a jeżeli myślę o analizie technicznej to w kategorii momentu wejścia na rynek, o ile o niej myślę. Wynika to z faktu, że inwestują długoterminowo, aby czerpać zyski np. z dywidend, więc bardziej zależy mi na tym, aby spółka rozwijała się w długim terminie niż na szybkim wzroście kursu. Wiąże się to z paroma kwestiami, które nie zostały poruszone w książce, a o których należałoby od razu powiedzieć.

Autor przez cały czas udowadnia, że gra z trendem bazująca na analizie technicznej sprawdza się zawsze i wszędzie w przeciwieństwie do analizy fundamentalnej, która po prostu nie działa. I wszystko pięknie tylko zapomina dla mnie o kilku podstawowych rozróżnieniach. Pierwsze z nich i chyba najważniejsze jest płynność rynku. Aby stosować analizę techniczną musimy mieć do czynienia z płynnym rynkiem na którym jest wielu kupujących i sprzedających, tak aby siły popytu i podaży nie zależały od obrotu w wysokości 1 sztuki. Tego problemu nie ma w przypadku analizy fundamentalnej, bo możemy kupować spółkę np. która jest dywidendowa i brak ruchów na niej albo mały obrót nie sprawia nam problemów, ponieważ kupiliśmy spółkę długoterminowo aby czerpać zyski z dywidend, a nie szybkiej sprzedaży licząc na wzrosty. Kolejnymi problemami, które nie zostały dla mnie w książce poruszone przy atakowaniu analizy fundamentalnej jest brak zwrócenia uwagi na horyzont czasowy inwestora, rodzaj rynku na którym gra, instrumenty jakie nabywa, czy czas jaki może poświęcić na doglądanie inwestycji.

I ten brak obiektywizmu w książce chyba najbardziej mi przeszkadzał, bo gdybym grała na rynkach terminowych wtedy wydawałoby się, że naturalnym wyborem byłaby analiza techniczna, a nie fundamentalna. Autor natomiast udowadnia, że rynek na którym się gra nie ma znaczenia (nie wspominając o strategii, bo jest jedyna słuszna – gra z trendem). Wisienką na torcie jest w pewnym momencie stwierdzenie, że Europejczycy (wszyscy jak leci bez wyjątku) nie wiedzą co to przedsiębiorczość, bo tylko Amerykanie się na tym znają.

Jednak żeby oddać sprawiedliwość autor krytykuje nie tylko analizę fundamentalną, ale również pewne aspekty analizy technicznej jak strategie jednodniowe czy wahadłowe, bo tylko strategia gry z trendem jest słuszna.

A skoro już mówimy o strategii gry z trendem rady, jakie przeczytamy w książce są bardzo ogólne i dotyczą rzeczy o których raczej każda osoba myśli np. aby nie rezygnować z pracy, bo na początku zanim nauczymy się rozpoznawać trend i opracujemy własną strategię, będziemy tracić pieniądze, abyśmy nie koncentrowali się na jednym  rynku, czy konkretnym instrumencie. I oczywiście, abyśmy nie tracili pieniędzy tylko zarabiali 😊

Myślę, że jest wiele wartościowych książek jeżeli chodzi o analizę techniczną, jednak w moim odczuciu ta do nich nie należy. I jeżeli czekamy na lotnisku na przylot samolotu to możemy sobie poczytać, bo nie wymaga wielkiej koncentracji, a nawet jeżeli zapomnieliśmy gdzie czytaliśmy, to każdy rozdział jest taki sam opisuje Tradera, który błądzi i tracił pieniądze, bo stosuje inną strategię niż grę z trendem, odkrywa grę z trendem i odbywa podróż od zera do milionera.

Jak media społecznościowe wpływają na nasze poglądy? [„W trybach chaosu”  Max Fisher – recenzja]

Zacznijmy od afery GamerGate, to był ten moment, kiedy pierwszy raz zetknęłam się z działaniem algorytmów na Youtubie i Facebooku, chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie jestem zapaloną graczką, raczej typowo niedzielną, która jeden tytuł potrafi ogrywać 3 lata, choć nie ma problemów aby zamówić go w pre-orderze. Jednak jako osoba zainteresowania grami przeglądam portale poświęcone tej tematyce. I nagle dociera do mnie zalew informacji, jak to kobiety niszczą branżę gamingową. W pierwszym momencie nie wiedziałam o co chodzi, bo atakowana była kobieta, która stworzyła grę dotyczącą problemu depresji, a jest to problem, który dotyka wszystkich bez względu na płeć. Im bardziej jednak zagłębiałam się w temat tym bardziej docierał do mnie jeden przekaz problemem jest to, że kobieta stworzyła grę i posypała się cała masa zażaleń łącznie z oskarżeniem, że sypia z dziennikarzami, aby wystawiali grze pozytywne opinie. To, że te oskarżenia szły od byłego traktowano tylko jako potwierdzenie ich słuszności.

I tutaj sprawa  powinna w sumie się zakończyć jako awantura byłych partnerów, gdzie jedna ze strona wylewa swoje żale w Internecie. Tak się jednak nie stało, oskarżenia niesione na falach algorytmów angażowały coraz większą liczbę mężczyzn oburzonych faktem, że a) recenzje gry są nieobiektywne i b) twórczyni gry jest po prostu złą kobietą, co prowadziło do prostego wniosku c) feministki atakują bastion naszej wolności, czyli gry. I tutaj znowu temat powinien się zamknąć, ludzie powinni podyskutować na forach, po oburzać się i przejść do własnego życia, bo przecież jak nie chcesz, nie kupujesz gry, twórca na niej nie zarabia – wypowiadasz się, co o tym myślisz swoimi pieniędzmi. Tak się jednak nie stało. Część osób zaczęła się nakręcać na forach, udostępniać prywatny adres twórczyni gry, miejsce pracy, dzwonić do niej grożąc jej śmiercią, pobiciem etc., dzwoniąc do jej pracy domagając się zwolnienia, zaszczuwając jej przyjaciół, aby wszyscy się od niej odwrócili. Nie ustępowali dopóki autorka gry nie wycofała się z życia jako takiego i nie zamknęła w domu bojąc się o własne życie. I dopiero wtedy pozwolono tematowi przebrzmieć, a raczej zainteresowano się inna „aferą” typu PizzzaGate.

I właśnie o tym jak to się dzieje, że w ostatnich latach obserwujemy tego typu sytuacje w Internecie, gdzie zachowania nieakceptowane społecznie wylewają się z forum internetowych i niszczą życie ludziom w rzeczywistości, którzy mają inne poglądy niż twórca postu od którego dany temat się zaczyna, jest ten reportaż.

Reportaż „W trybach chaosu” przeprowadza nas przez początki Doliny Krzemowej, omawia powstanie Facebooka, jako raczkującej firmy, która postanowiła wykorzystać psychologią behawioralną, aby nakłonić ludzi do korzystania z mediów społecznościowych. Wykorzystać technikę socjometrii, aby powiązać przycisk „lubię to” z poczuciem własnej wartości. Wreszcie nakłoniła ludzi, aby zrezygnowali z magicznej liczny 150 znajomych, czyli faktycznej liczny znajomych, jaką możesz mieć w rzeczywistości, do zapraszania jak największej liczby osób, co spowodowało większe poczucie izolacji i osamotnienia. I co ciekawe właśnie większa liczba znajomych na Facebooku sprzyja radykalizacji poglądów, bo atakując innych mamy poczucie zjednoczenia, wspólny cel, poczucie wyższości moralnej.

Dobrym przykładem ilustrującym działanie algorytmów była uruchomiona w 2016 roku sztuczna inteligencja Tay przez Microsoft, która w niedługim czasie została fanką Hitlera, zwolenniczką Trumpa i przyjęła bardzo radykalne, rasistowskie poglądy do tego stopnia, że Microsoft przepraszając zakończył eksperyment.

Książka opisuje również jak to się dzieje, że wpadamy do „króliczej nory” na platformie Youtube i do jakiej radykalizacji poglądów może to doprowadzić. Nie ma bezpiecznej platformy, z której możemy korzystać dopóki działają algorytmy ukierunkowane na to, aby wzbudzać w nas jak najintensywniejsze emocje, ale możemy się przed nimi bronić wiedząc na jakiej zasadzie działają i właśnie w tym pomaga nam reportaż Maxa Fishera.

„Witajcie w księgarni Hyunam-Dong” Hwang Bo-reum [recenzja]

Czy można opowiedzieć o życiu poprzez opowieść o powstaniu księgarni? Można, bo księgarnia to przede wszystkim ludzie, którzy ją tworzą z ich problemami i marzeniami, nadziejami i lękami. I właśnie o tym opowiada książka „Witajcie w księgarni Hyunam-Dong” o nadziei ale i lękach.

Poznajemy główną bohaterką a wraz z nią szereg problemów, które gnębią współczesne społeczeństwo: wypalenie zawodowe; małżeństwa, które kiedyś patrzyły w tym samym kierunku, ale po drodze jedno z partnerów się zmieniło i teraz już patrzą w zupełnie inną stronę; oczekiwania jakie mają w stosunku do nas inni ludzie (znajomi, rodzina, przyjaciele). Jednak razem z główną bohaterka poznajemy też siłę marzeń i odwagę, aby w pewnym momencie za nimi podążyć. Oprócz głównej bohaterki mamy też inne osoby, które zjawiają się w księgarni, a wraz z nimi kolejne problemy społeczne: niedobrane małżeństwa, potrzeba aby osiągnąć coś w życiu zgodnie z wymogami społecznymi niekoniecznie dla siebie samych, zagubienie w relacjach międzyludzkich.

Jednak nie jest to powieść pesymistyczna, bo mimo iż poznajemy bohaterów na życiowych zakrętach, to są to zakręty, z których dzięki przyjaciołom z księgarni wychodzą zwycięsko. A cała opowieść toczy się spokojnym, miarowym tempem, bo przecież w księgarni rzeczy nie dzieją się nagle. Jest to ten typ książki, który można przeczytać na poprawę humory, kiedy nie mamy możliwości porozmawiać z przyjaciółką, albo czujemy się zagubieni przytłaczającą rzeczywistością.

“Człowiek, który zniszczył kapitalizm” David Gelles [recenzja]

Pamiętacie serial „Cudowne lata”, który pokazuje Amerykę w latach 1968-1973? Był to serial sielankowy, ale też serial opisujący życie zanim prezydentem został Ronald Regan ze swoim hasłem „Uczyńmy Amerykę znów wielką” tylko wielką dla kogo? Przecież lata 60 i 70 były w Ameryce momentem, kiedy firmy dbały o swoich pracowników zapewniając im stabilną pracę, dzieląc się zyskami, a w zamian otrzymywały zaangażowanych pracowników, którzy byli dumni, że całe życie mogą spędzić w jednej firmie.

Kiedy w 1970 roku Milton Friedman zadeklarował, że „społeczną powinnością biznesu jest zwiększenia swoich zysków” tym samym mają przestać dbać o pracowników czy płacić wysokie podatki, liczy się tylko zysk akcjonariuszy – nikt tak naprawdę nie był przygotowany na to co nadchodzi. Następnie w latach 80 konserwatywni ekonomiści zaczęli nawoływać do stworzenia świata, w którym wielkie firmy powinny mieć pełną swobodę działania, rozumianą jako niedbanie o pracowników, czy gospodarkę, a powiększanie majątku tylko swoich akcjonariuszy. I kiedy do władzy doszedł Regan z hasłami wolnorynkowymi, wszyscy aktorzy byli już na swoim miejscu, czekano tylko na osobę, które te wszystkie hasła wcieli w życie i tutaj pojawia się bohater naszej książki Jack Welch.

Jack Welch całe życie spędził w General Electric wspinając się po kolejnych szczeblach kariery, aż do prezesa. I wtedy człowiek, który całe życie uważał, że jest lepszy od innych, że należy mu się więcej niż miał, ciągle więcej, który gardził innymi, dla którego liczyła się tylko ambicja postanowił zmienić firmę, która przez dekady była dumą ameryki, na firmę, której jedynym celem jest generacja zysków. Welch nie patrzył długoterminowo patrzył w perspektywie kwartalnej, a kwartalnie bardziej opłaca się zwolnić pracowników i pozamykać działy związane z innowacjami niż czekać, aż nowe pomysły przyniosą zyski. Zaczął więc wprowadzać zarządzanie oparte na cięciu kosztów, czyli zwalnianiu pracowników, likwidowaniu działów, które nie przynosiły zysków w trybie natychmiastowym, przenoszenia produkcji za granicę, nie zważając na koszty jakie ponosi społeczeństwo.

Welch doprowadził do tego, że GE przestała być firmą innowacyjną, a stała się firmą odtwórczą przejmując cudze pomysły i aktywa, aby później odsprzedawać je po kawałku. Książka opisuje jakie strategie były stosowane aby uniknąć płacenia podatków, albo podnosić cenę akcji na giełdzie. Co ciekawe Welch wprowadził oprócz dywidend skup akcji własnych strategię polegającą na tym, że firma skupuje swoje akcje w celu ich późniejszego umorzenia za wyższą cenę niż jest na giełdzie. I faktycznie za jego czasów ta strategia działała, w dzisiejszych czasach ludzie już się nie nabierają przykładem z polskiego podwórka może być spółka Gamivo, która skupowała ostatnio swoje akcje po 100 zł, a mimo tego akcje na giełdzie systematycznie spadały z 60 zł do 16. Innym powodem, dlaczego skup akcji własnym przestał działać do podbijania cen akcji jest fakt, że ludzie się zorientowali, że na takim skupie korzystają najwięksi udziałowcy spółki.

Czytając książkę wiele rzeczy przychodziło mi do głowy, choćby pytania czy wszystkie oszustwa, które później miały miejsce w spółkach Enron, World Com, Freddie Mac były pochodną tego, że inni prezesi próbowali dorównać prezesowi GE? Albo czy możemy jeszcze zatrzymać sektor pracowników gig economy m.in. kierowcy Ubera i spowodować, aby podział zysków znowu był bardziej równomierny w gospodarce i nie trafiał do 0.001% najbogatszych? Niby mamy kapitalizm interesariuszy przeciwko welczyzmowi w gospodarce, ale czy nie jest to chwilowy zryw garstki ludzi, a chciwość zwycięży?

Książka dobrze pokazuje drogę jaką przeszliśmy od gospodarki, w której dbano o pracowników do czasów obecnych, kiedy pracownik jest traktowany tylko jako koszt, a praca jaką wykonuje dla firmy jest marginalizowana przez prezesów, którzy tak naprawdę bez swoich pracowników niczego dla firmy by nie zarobili, a zarabiają od tych pracowników 1000 razy więcej i jak doszło do takiej sytuacji. Bo mit wszechwiedzącego prezesa, który zarabia więcej, bo ma większą wiedzę/umiejętności jest skutecznie w książce obalony. Pytanie, czy uda nam się zawrócić z tej drogi i znowu doprowadzić do tego, że zasoby w społeczeństwo są dystrybułowane sprawiedliwie.

„Moc dobrych wibracji” Bernstein Gabrielle [recenzja]

Pies kiedy się boi szczeka, aby odpędzić intruza. Wiem coś na ten temat mam psa, który ma problemy ze wzrokiem i węchem, więc obszczekuje wszystkich sąsiadów, wszyscy uważają, że jest agresywny, a on się po prostu boi, więc próbuje odstraszyć zagrożenie.

Dlaczego wspominam o psach i szczekaniu przy tej książce? Ponieważ tak samo jest z osądami, oceniamy innych ludzi, bo brakuje nam miłości własnej im więcej tego niedoboru tym bardziej skłonni jesteśmy osądzać innych. Czy poczujemy się przez te osądy lepsi, ważniejsi, bardziej wartościowi? Na krótką metę owszem, ale jest to typowy lek przeciwbólowy, który łagodzi objaw, ale nie leczy choroby.

Książka radzi „zauważ swoje osądy bez oceniania”. Nie zdawałam sobie sprawy, jak często osądzam, głównie samą siebie – nawet nie to, co robię, ale również co czuję i myślę – jest to ciągła narracja do samej siebie. Moment, kiedy zauważyłam swój karzący osąd i zmieniłam narracje w głowie na pełną miłości był chwilą wielkiej lekkości, bo w tym momencie zmieniłam schemat – czarny scenariusz nagle stał się pozytywny. Osądzamy cały czas siebie, rodzinę, przyjaciół, bliskich i dalszych, a nawet ludzi, których nie znamy, ale nie chcemy się do tych osądów przyznać, bo nie wypada, bo są niepoprawne, bo inni by mnie osądzili – a gdyby tak dopuścić osądy do głosu i zadać sobie pytanie, jak bym postrzegała daną sytuację/osobę, gdybym patrzyła na nią z miłością? I właśnie o tym jest ta książka, jak spojrzeć na swoje osądy z miłością. Bo o miłość tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.

Opowiadamy sobie historię, dla przykładu jestem umówiona ze swoja przyjaciółką, która się spóźnia. Mogę opowiedzieć sobie historię, że zrobiła to specjalnie, bo ma w poważaniu to, że czekam na mrozie i pewnie chce mi w ten sposób pokazać, jak bardzo nie ma ochoty akurat dzisiaj ze mną rozmawiać. Mogłabym tą negatywną narracje rozwinąć bardzo szeroko, aż doszłabym do momentu wywleczenia, wszystkich możliwych zatargów jakie miałyśmy i w takim stanie ducha wreszcie spotkać się z przyjaciółką. Raczej do udanych to spotkanie by nie należało. A mogłabym spojrzeć na wszystko z miłością, że jest zimno, pewnie wolałaby siedzieć w domu, ale spotyka się ze mną i stoi pewnie gdzieś w korku, bo np. musiała dłużej zostać w pracy i nie wyrobiła się na autobus. Czujecie tą inna energię, prawda?

Poradnik proponuje nam 6 etapów detoksu od opukiwania, przez modlitwę/medytację poprzez praktykę przebaczania. Jednak to co dla mnie jest najważniejsze w książce to zmiana narracji historii jakie opowiadamy sobie sami, a robimy to cały czas. Z narracji złości, gniewu, niekochania do narracji miłości.

„Za Putina” Ian Garner [recenzja]

Czy można przeczytać klasykę literatury zachodniej, a później systematyczne i nieubłagalnie wprowadzić ją w życie? Można. Mowa tutaj o „Roku 1984” Orwella i współczesnej Rosji. Oto wyłania się z odmętów historii wizja Rosji współczesnej odciętej od Internetu (posiada własny RusNet), bez mediów społecznościowych (posiadają własny Telegram w miejscu Messengera, VK zamiast Facebooka) za to napędzana mesjanistycznym, apokaliptycznym i duchowymi celami zdominowania całej Euroazji.

A dlaczego skojarzyła mi się  z „Rokiem 1984”? Ponieważ tam państwo zawsze toczyło jakąś wojnę z państwem A lub B, tak samo we współczesnej Rosji wrogiem jest każdy, kto inaczej myśli, bo właściwa jest tylko narracja państwa. I tak współczesny neofaszyzm skazuje swoich obywateli na życie w ciągłej nienawiści do innych, ale też do samych siebie, bo ciągle trzeba szukać przejawów nierosyjskości. A czym właściwie jest ta rosyjskość? Na pewno musisz być Rosjaninem, ale nie urodzonym w Rosji, tylko białym urodzonym w Rosji, prawosławnym, wyznającym wiarę, że rodzinę tworzy tylko mężczyzna (w kulcie macho) i kobieta. Do tego musisz nienawidzić Zachodu, wegetarian, ruchu LGBTQ, innych nacji, innych wyznań, no i sprawa najważniejsza musisz wierzyć, że Rosja jest stworzona do wielkości, do tego aby rządzić światem (a raczej aby ten świat uratować, na siłę, przed samym sobą).

Tylko czy obywatele Rosji mają jakieś wyjście? W Państwie, które stara się kontrolować każdy aspekt życia, gdzie jedno polubienie, jedna wiadomość może ściągnąć na ciebie neofaszystowskie bojówki. Czy przyłączenie się do neofaszystów nie daje jakiegoś poczucia bezpieczeństwa? Bezpieczeństwa myśli, przecież żyję i oddycham, tak jak życzy sobie tego partia, a więc na jakimś etapie budowania swojej tożsamości jestem bezpieczna, nie ma zagrożenia, że będę musiała się jej wyrzekać, ukrywać – mogę być sobą w zgodzie z linią partii i tylko wtedy.

Kiedy spojrzymy za zasłonę nagle się okazuje, że państwo, nie umie zapewnić swoim obywatelom życia na poziomie klasy średniej zachodu, ale jak jest w stanie wojny to zawsze może tym obywatelom wytłumaczyć, że teraz jest ciężko, bo walczymy o lepsze jutro, trzeba tylko wygrać jeszcze jedną walkę i kolejną, a później następną. I tak po wojnie w Czeczeni, przyszła Gruzja, a następnie Ukraina. I jakoś tak się zawsze składało, że te wojny wybuchały, kiedy Putin tracił poparcie obywateli, kiedy zbliżały się wybory. A jeżeli w między czasie nie ma żadnego wroga zewnętrznego to znajdziemy wewnętrznego – ludzi, którzy myślą inaczej, czyli samodzielnie i mogą zacząć zadawać niewygodne pytania, choćby takie, dlaczego skoro Rosja ma tyle dóbr naturalnych Oligarchowie żyją w niebywałych luksusach z władzą, naród cierpi niedostatek.

Jednak najbardziej przerażając w książce Garnera jest świadomość, że całe to pranie mózgu jest skierowane do młodych ludzi, którzy dopiero wchodzą w dorosłość i już uczą się, że przede wszystkim mają nienawidzić, a jedyna przyszłość jaka ich czeka to wojna i ewentualnie śmierć za ojczyznę, bo jednostka w społeczeństwie nic nie znaczy.

„Watykan. Mroczna historia światowej potęgi” Klaus-Rüdiger Mai [recenzja]

Czytałam książkę 3 tygodnie, co jak na mnie jest bardzo długo. Nie czytałam jej tyle czasu dlatego, że jest źle napisana albo nudna, ale dlatego, że na 490 stronach (aneksu, źródeł etc. nie liczę) jest opisana historia 264 papieży od czasów starożytnych do współczesnych łącznie z całym tłem historyczno-politycznym i wszystkimi postaciami ważnymi dla epoki. To wszystko powoduje, że na jednej stronie potrafi się pojawić nawet 15 osób i trzeba pamiętać co, kto, komu i dlaczego. Z tego też powodu książkę czyta się wolno.

Za to książka roi się od wielu ciekawostek np. takiej, że pierwsi chrześcijanie obowiązkowo musieli być pochodzenia żydowskiego, co stawia w ciekawym świetle sytuacje Watykanu podczas drugiej wojny światowej. Zresztą sama wojna i rola jaką odkrywał papież, również jest opisana. Innym ciekawym faktem, jest ten, że Bazylika św. Piotra stoi na dawnych ogrodach Nerona, w których prześladowano chrześcijan.

Mamy w tej książce analizę chrześcijaństwa, próbę odpowiedzi na pytanie jakie decyzje musiały zostać podjęte, aby móc skutecznie rozpropagować chrześcijaństwo, a później ożenić je z władzą. W czasach starożytnych mamy obraz religii, która od początku nie tolerowała innego sposobu myślenia. W Rzymie w roku 300 funkcjonowały obok siebie różne bóstwa, ale nie chrześcijaństwo, które domagało się zakazu wiary w innych bogów i uznania ich boga jako jedynego. Następnie średniowiecze, kiedy rody arystokratyczne potraktowały urząd papieża jako łakomy kąsek do zdobycia, aby mieć wpływy na cesarza. I właśnie ten sposób patrzenia na religię przez arystokrację spowodował, że została ona religią państwową w Rzymie.

W książce mamy opisane kolejne schizmy w chrześcijaństwie, które doprowadziły do aktualnej sytuacji rozłamowej na katolików, protestantów. Jednak nie tylko na papieżach koncentruje się książka, bo mamy również opisane powstanie klasztorów i mnichów, którzy przeszli drogę od osób szukających samotności do wspólnoty, jaką tworzą dzisiaj. I rolę poszczególnych zakonów w historii chrześcijaństwa. Ciekawostką może być, że pierwsi asceci byli tak znani i uwielbiani, przez pospólstwo, że cesarze musieli zamykać pustynie, aby ludzie masowo nie podążali za nimi i ten aspekt, choć aktualnie mało znany również przyczynił się do rozpropagowania chrześcijaństwa na Zachodzie.

Książka głównie skupia się na okresie średniowiecza, bo wtedy też najwięcej się działo. Msze święte były odprawiane na zasadzie „chleba i igrzysk”, nie chodziło tylko o odprawienie mszy, ale też aby zabawić jak najwięcej gawiedzi, dlatego msze były robione z pełnym przepychem i pompą, dzisiaj nie wyobrażalną. Papieże, aby dostać się na tron spiskowali, truli i mordowali papieży, którzy aktualnie sprawowali władzę. Pojawił się pierwszy anty-papież, była też tzw. papieżyca Marozja, arystokratka, która na tronie papieskim wprowadzała swoich kochanków, aby za ich pośrednictwem rządzić (trwało to 30 lat). Jednak współcześnie nie możemy do końca osądzić tego okresu historii, bo wtedy wiara była życiem, panowała jednomyślność o wszystkim i twarda struktura społeczeństwa.

Z ciekawostek mamy wyjaśnione kilka zjawisk w kościele: celibat, dlaczego księżą odprawiają misterium zwróceni plecami do ludzi, jak doszło do powstania w kościele indeksu ksiąg zakazanych, jak powstała organizacja Opus Dei, kim byli Biedacy Chrystusowi i dlaczego tak bardzo zagrażali potędze kościoła, jak doszło do powstania inkwizycji i jaką rolę odgrywała.

Mogła bym wymieniać dalej, np. rodzinę Borgiów i jej związek z papieżem Aleksandrem VI, bo książka jest pełna tego typu historycznych ciekawostek. Jednak to co najbardziej rzuca się w oczy po jej przeczytaniu to lepsze zrozumienie Kościoła Katolickiego jako instytucji, bo wreszcie możemy spojrzeć całościowo od początku do końca, jak dotrwaliśmy do momentu, w którym aktualnie się znajdujemy.

„Śnieżyca” Neal Stephenson [recenzja]

Rok temu przeczytałam 50 stron „Śnieżycy”, a później z jakiegoś powodu książkę odłożyłam. Już nie pamiętam z jakiego, ale wróciłam do niej po przeczytaniu stu innych książek i upływnie 12 miesięcy. Ponieważ, mimo przeczytania takiej ilości słów cały czas pamiętałam o czym było te 50 stron… a było o nieudanym dostarczeniu pizzy.

Książkę Stephensona można czytać na wiele sposobów:

  • jako ostrzeżenie przed monopolistycznymi korporacjami, wobec których rządy (w tym wypadku Stanów Zjednoczonych) będą bezsilne, a wprost przeciwnie będą chodzić u nich na krótkiej, bardzo krótkiej smyczy;
  • jako walkę o władzę organizacji legalnych (kościół Wielebnego Wayna) z nielegalnymi (Mafią), gdzie niekoniecznie te nielegalne są tymi złymi;
  • jako obraz zagubionego społeczeństwa;
  • jako próbę wytłumaczenia w jaki sposób powstają religii, a również pewne rozważania nad chrześcijaństwem;
  • jako wizję przyszłości, w której człowiek żyje w dwóch wymiarach: wirtualnym i realnym;
  • możne tez ją po prostu bez wdawania się w głębszy sens przeczytać jako swego rodzaju kryminał.

Głównymi bohaterami jest S.U. – kurierka oraz Hiro – haker, który trudni się rozwożeniem pizzy. Czytając książkę odniosłam wrażenie, że wątki związane z S.U. odpowiadają za popychanie akcji do przodu oraz ogólnie za akcje w książce, natomiast Hiro był odpowiedzialny za rozważania filozoficzno-religijne. Od razu zauważę, że zabrakło mi wśród tych rozważań poruszenia kwestii moralności, bo miałam wrażenie, że życie człowieka jest przedstawione w książce jako niewiele warte, a wszelkie zabójstwa nie zasługują nawet na chwilę refleksji u bohaterów. Tak samo kwestia młodego wieku S.U. 15 lat i jej dekadencka postawa pozbawiona wszelkich złudzeń, fajnie by było, gdy czytelnik wiedział jakie czynniki wpłynęły na tak młodą osobę, że zachowuje się tak, a nie inaczej. Jednozdaniowa informacja, że ojciec jej nie żyje to trochę za mało.  

To co też mnie notorycznie odpycha od czytania literatury science-fiction jest nowomowa, która notorycznie przewija się w tego typu literaturze, a która powoduje, że czasami przedarcie się przez stronę, albo zrozumienie sensu zdania zajmuje zdecydowanie za dużo czasu.

A przy okazji tego argumentu nie sposób nie wspomnieć, że to właśnie w „Śnieżycy” po raz pierwszy pojawił się termin metawersum i została opisana wirtualna rzeczywistość, a było to w roku 1992. Można więc powiedzieć, że mimo upływu 32 lat wizja autora nie została jeszcze zrealizowana, choć już jesteśmy na drodze do jej realizacji.

Podsumowując książka nie jest zła i może warto się nad nią pochylić, choćby dla wizji autora, jak będzie wyglądała przyszłość połączonych rzeczywistości.

Stosik grudniowy, czyli zdobycze poświąteczne :)

stosik grudniowy
  • “Słoneczny mąż” Brandon Sanderson
  • “Okruchy Jadeitu. Szlifierz z Janloonu” Fonda Lee
  • “Wojna o jadeit” Fonda Lee
  • “Dziedzictwo Jadeitu” Fonda Lee
  • “Miecz i Cytadela” Gene Wolfe
  • “Urth Nowego Słońca” Gene Wolfe
  • “Księga mieczy” Gardner Dozois
  • “Zaufanie” Hernan Diaz
  • “Przeżyj rok w średniowieczu” Hillmann Bendikowski
  • “Cztery zaginione miasta” Annalee Newitz
  • “Na koniec świata. Przyprawy, które zmieniły historię” Thomas Reinertsen Berg
  • “Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa orientu” Jurgen Gottschlich, Dilek Zaptcloglu-Gottschlich
  • “Człowiek, który zniszczył kapitalizm” David Gelless
  • “Za Putina” Ian Garner
  • “Świat na sprzedaż” Javier Blas, Jack Farchy

I tak się przedstawia moje ostatnie zakupy książkowe w tym roku oraz prezenty, które dostałam pod choinkę. Chciałabym powiedzieć, że w następnym nie będę szaleć, bo mam wystarczająco książek do czytania, ale jako wprawiona w bojach książkoholiczka, wiem, że luty w Mag-u będzie dla mnie dużym wyzwaniem, aby niczego nie nabyć 😉

„Wszyscy tak jeżdżą” Bartosz Józefiak [recenzja]

Nie jestem fanką „Szybkich i wściekłych” jakoś nigdy mnie ten serial (miało być film, ale w sumie przy dziesięciu częściach… ) nie fascynował. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy jeden z uczestników reportażu stwierdził, że nielegalne wyścigi samochodowe wzięły swój początek od tego filmu. A to, że ludzie się nielegalnie ścigają już nie, bo mieszkam na takiej ulicy, że czasami zdarzało mi się obserwować jak jeden z drugim z piskiem opon wchodzą w zakręt i mkną tuż przy bloku. Aczkolwiek ciekawą była narracja, że urządzane są wyścigi samochodowe, bo „nie ma co robić”, jeszcze ciekawiej zrobiło się, przy stwierdzeniu, że to przepisowa jazda stwarza zagrożenie dla ruchu drogowego, a nie pędzenie 120 km/h. Od tego stwierdzenia już tylko krok do wyjaśnienia, że przecież pieszy jest winny wejścia na pasy, bo jak pędzi tak samochód wiadomym jest, że się nie zatrzyma i zielone światło dla pieszego tutaj niczego nie zmienia.

Od wyścigów samochodowych zaczyna się reportaż Bartosza Józefiaka „Wszyscy tak jeżdżą” po który sięgnęłam z ciekawości, bo niedługo będę robiła prawo jazdy, więc chciałam poczytać o tym, jak się w Polsce jeździ. A jeździ się bez poszanowania przepisów prawa drogowego, za to ze zrozumieniem, że przecież prawa ograniczają wolność kierowców. Najlepiej ten stan mentalny oddaje wypowiedź jednego z bohaterów reportażu, który po zabiciu dwójki ludzi nie miał sobie nic do zarzucenia, bo przecież „pieszy ma obowiązek patrzenia, czy nie utrudnia ruchu kierowcy”. Taka „wolność” rozumiana jako mi wolno wszystko, to inni mają uważać wywodzi się z postrzegania pieszego lub rowerzysty jako kogoś gorszego, bo przecież ja pan i władca jadę samochodem, a ten plebs przy krawężniku ma uważać, czy mi nie przeszkadza.

I tak z reportażu można się dowiedzieć, że winny wypadku jest:

– pieszy, bo wyszedł na ulicę, a powinien poczekać

– kierowca drugiego samochodu, bo jechał za wolno albo starym samochodem

–  drzewa przy drodze, bo rosły

– rowerzysta, bo jechał poboczem

– zły stan polskich dróg

– źle postawione znaki,

ale jakoś nigdy nadmierna prędkość nie jest winna, bo przecież jadąc 150 km/h nad wszystkim można zapanować.

Oprócz kwestii szybkości na polskich drogach z reportażu dowiemy się jaką rolę odgrywa samochód w miastach, które są kiepsko skomunikowane jeżeli chodzi o transport publiczny i czy można wtedy żyć bez samochodu? Jak żyje się kierowcą ciężarówek czy kurierom InPostu? Jak funkcjonują ludzie, którzy na co dzień jeżdżą Uberem albo taksówką. Reportaż porusza wiele aspektów bycia kierowcą, zapoznaje nas zarówno z punktem widzenia rodzin ofiar wypadków, jak i osób, które do tych wypadków doprowadziły. I tylko pozostaje mieć nadzieję, że fascynacja „szybkimi i wściekłymi” z biegiem czasu osłabnie.