„Witajcie w księgarni Hyunam-Dong” Hwang Bo-reum [recenzja]

Czy można opowiedzieć o życiu poprzez opowieść o powstaniu księgarni? Można, bo księgarnia to przede wszystkim ludzie, którzy ją tworzą z ich problemami i marzeniami, nadziejami i lękami. I właśnie o tym opowiada książka „Witajcie w księgarni Hyunam-Dong” o nadziei ale i lękach.

Poznajemy główną bohaterką a wraz z nią szereg problemów, które gnębią współczesne społeczeństwo: wypalenie zawodowe; małżeństwa, które kiedyś patrzyły w tym samym kierunku, ale po drodze jedno z partnerów się zmieniło i teraz już patrzą w zupełnie inną stronę; oczekiwania jakie mają w stosunku do nas inni ludzie (znajomi, rodzina, przyjaciele). Jednak razem z główną bohaterka poznajemy też siłę marzeń i odwagę, aby w pewnym momencie za nimi podążyć. Oprócz głównej bohaterki mamy też inne osoby, które zjawiają się w księgarni, a wraz z nimi kolejne problemy społeczne: niedobrane małżeństwa, potrzeba aby osiągnąć coś w życiu zgodnie z wymogami społecznymi niekoniecznie dla siebie samych, zagubienie w relacjach międzyludzkich.

Jednak nie jest to powieść pesymistyczna, bo mimo iż poznajemy bohaterów na życiowych zakrętach, to są to zakręty, z których dzięki przyjaciołom z księgarni wychodzą zwycięsko. A cała opowieść toczy się spokojnym, miarowym tempem, bo przecież w księgarni rzeczy nie dzieją się nagle. Jest to ten typ książki, który można przeczytać na poprawę humory, kiedy nie mamy możliwości porozmawiać z przyjaciółką, albo czujemy się zagubieni przytłaczającą rzeczywistością.

„Śnieżyca” Neal Stephenson [recenzja]

Rok temu przeczytałam 50 stron „Śnieżycy”, a później z jakiegoś powodu książkę odłożyłam. Już nie pamiętam z jakiego, ale wróciłam do niej po przeczytaniu stu innych książek i upływnie 12 miesięcy. Ponieważ, mimo przeczytania takiej ilości słów cały czas pamiętałam o czym było te 50 stron… a było o nieudanym dostarczeniu pizzy.

Książkę Stephensona można czytać na wiele sposobów:

  • jako ostrzeżenie przed monopolistycznymi korporacjami, wobec których rządy (w tym wypadku Stanów Zjednoczonych) będą bezsilne, a wprost przeciwnie będą chodzić u nich na krótkiej, bardzo krótkiej smyczy;
  • jako walkę o władzę organizacji legalnych (kościół Wielebnego Wayna) z nielegalnymi (Mafią), gdzie niekoniecznie te nielegalne są tymi złymi;
  • jako obraz zagubionego społeczeństwa;
  • jako próbę wytłumaczenia w jaki sposób powstają religii, a również pewne rozważania nad chrześcijaństwem;
  • jako wizję przyszłości, w której człowiek żyje w dwóch wymiarach: wirtualnym i realnym;
  • możne tez ją po prostu bez wdawania się w głębszy sens przeczytać jako swego rodzaju kryminał.

Głównymi bohaterami jest S.U. – kurierka oraz Hiro – haker, który trudni się rozwożeniem pizzy. Czytając książkę odniosłam wrażenie, że wątki związane z S.U. odpowiadają za popychanie akcji do przodu oraz ogólnie za akcje w książce, natomiast Hiro był odpowiedzialny za rozważania filozoficzno-religijne. Od razu zauważę, że zabrakło mi wśród tych rozważań poruszenia kwestii moralności, bo miałam wrażenie, że życie człowieka jest przedstawione w książce jako niewiele warte, a wszelkie zabójstwa nie zasługują nawet na chwilę refleksji u bohaterów. Tak samo kwestia młodego wieku S.U. 15 lat i jej dekadencka postawa pozbawiona wszelkich złudzeń, fajnie by było, gdy czytelnik wiedział jakie czynniki wpłynęły na tak młodą osobę, że zachowuje się tak, a nie inaczej. Jednozdaniowa informacja, że ojciec jej nie żyje to trochę za mało.  

To co też mnie notorycznie odpycha od czytania literatury science-fiction jest nowomowa, która notorycznie przewija się w tego typu literaturze, a która powoduje, że czasami przedarcie się przez stronę, albo zrozumienie sensu zdania zajmuje zdecydowanie za dużo czasu.

A przy okazji tego argumentu nie sposób nie wspomnieć, że to właśnie w „Śnieżycy” po raz pierwszy pojawił się termin metawersum i została opisana wirtualna rzeczywistość, a było to w roku 1992. Można więc powiedzieć, że mimo upływu 32 lat wizja autora nie została jeszcze zrealizowana, choć już jesteśmy na drodze do jej realizacji.

Podsumowując książka nie jest zła i może warto się nad nią pochylić, choćby dla wizji autora, jak będzie wyglądała przyszłość połączonych rzeczywistości.

„Zło ze wschodu” Andrzej Pilipiuk [recenzja]

Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Andrzeja Pilipiuka i jak na razie ostatnie.

Książka składa się z 5 opowiadań, słuchałam ich w formie audiobooka i nie jestem w stanie wychwycić momentu, kiedy Gladiator się skończył i zaczęło się opowiadanie Antykwariat. Z przykrością muszę stwierdzić, że dobę po skończeniu słuchania niektóre opowiadania ledwo pamiętam, a pozostałe są mi całkowicie obojętnie, w trakcie słuchania nie wywoływały we mnie żadnych emocji, czy nawet zaciekawienia co będzie dalej.

5 opowiadań: Gladiator, Antykwariat, Pokusa uśmiechu, Walizka i Zło ze wschodu. Miały być opowiadaniami fantastycznymi, tymczasem bliżej im do obyczajowo – historycznych. Czasami miałam wrażenie, jak np. w przypadku opowiadania „Pokusa uśmiechu”, że autor przypomniał sobie, że przecież pisze opowiadanie fantastyczne więc wrzucił elementy lunatykowania i świadomego śnienia oraz szamana jako fantastykę i dalej skupił się na opowiadaniu bardziej obyczajowym lub nawet historycznym. I właśnie ukazanie tego tła historycznego wychodzi autorowi najlepiej. Uwiarygodnia opowiadania i powoduje, że czytałam dalej.

Z przykrością stwierdzam, że nie mam nic do powiedzenia na temat tych opowiadań, bo mogłabym opisać ich treść, ale nic poza tym. Nie zostawiły we mnie żadnej potrzeby porozmawiania o przeczytanej książce, podzielenia się wrażeniami, czy choćby refleksji, czy faktycznie zjawiska fantastyczne opisane w książce mogą mieć miejsce.

Do przeczytania książki skusiła mnie okładka, choć nie miała nic wspólnego z zamieszczonymi opowiadaniami, to nadal uważam, że jest bardzo dobrze zaprojektowana.

„Sprawiedliwość królów” Richard Swan [recenzja]

„Sprawiedliwość królów” jest pierwszym tomem cyklu Imperium Wilka zapoznającym nas ze światem oraz głównymi bohaterami. Historię opowiada nam Helena, która w czasach młodości była asystentką Sędziego, a teraz na stare lata wspomina swoje dzieje. Ma to o tyle znaczenie, że na bieżąco nam komentuje, które decyzje okazały się błędne, a których żałuje do tej pory. Zarówno swoich, jak i Sędziego.

Książka głównie koncentruje się na relacjach między ludzkich (przyjaźni, pierwszej miłości, lojalności) oraz walki politycznej między władzą duchową, a świecką, a to wszystko doprawione szczyptą świata fantastycznego. Nie będę wdawała się tutaj w meandry spisku, ani tym bardziej czy skutecznie został wykryty, czy może nie został. Skoncentruję się na odczuciach, jakie miałam czytając powieść.

Po pierwsze i najważniejsze świat mnie pochłonął totalnie, oderwałam się od świata rzeczywistego i weszłam do świata przedstawionego w książce, może to kwestia pogody za oknem, może tego, że czytałam dziennie ponad 100 stron, więc książkę przeczytałam w 3 podejściach, a może tego, że powieść po prostu wciąga i byłam ciekawa, co będzie dalej. Bez względu na powód miałam typowy syndrom – jeszcze jednego rozdziału, a co za tym idzie przeżywałam razem z bohaterami, kiedy zostali zaatakowani i naprawdę szybciej biło serce oraz dostałam gęsiej skórki, kiedy komunikowali się z zaświatami. Poczułam również ogromny ciężar, kiedy jeden z głównych bohaterów zaczął się zmieniać. Ciężar z rodzaju tych, kiedy patrzysz na bliską osobę, która popełnia błąd i nie jesteś w stanie nic z tym zrobić.

A po drugie, jest to pierwsza część cyklu, więc czekam na kolejne 😊

Po chwilowym zastanowieniu wiem, co mnie najbardziej w książce urzekło to zbudowanie postaci, po jednej stronie mamy szlachetnego Sędziego, który stoi na straży litery prawa, a po drugiej zawistnego, dwulicowego przedstawiciela władzy duchowej, który próbuje zniszczyć prawny porządek, bo chce władzy i wiedzy, którą posiada zakon, do którego należy Sędzia. I kiedy dochodzi do walki tej dwójki, razem z Heleną denerwowałam się jaki będzie wynik walki, co się stanie z Sędzią, a co z duchownym.

Pierwsza część zapoznaje nas ze światem stworzonym, przedstawia postacie powieści i pozostawia z pytaniami. Jak dla mnie ideał.

Jak zbudować swój Starbucks? [recenzja „Legendy i Latte” Travis Baldree]

Mamy orczycę, krasnoluda, elfa, sukuba i całą masę magicznych stworzeń. Mamy historię od zera do bohatera w tym przypadku przedsiębiorczyni sprawnie działającej kawiarni. Mamy klasyczny model tworzenia drużyny, przed wyprawą na przygodę i zbira, który próbuje przeszkodzić. Mamy arcywroga, który próbuje zniszczyć nasze przedsięwzięcie w imię własnych korzyści. No i wszystkie te elementy tutaj są, jednak czegoś brakuje.

Historia dość nie typowa, bo oto zamiast wyruszyć na poszukiwanie skarbów orczyca porzuca swój fach i postanawia założyć własna kawiarnię. I tutaj następuje szybki kurs z przedsiębiorczości w powieści, bo musi znaleźć odpowiednich ludzi, materiały, dobrać marketing, zmierzyć się z różnymi „opłatami”. A ten kurs przedsiębiorczości oprawiony w klasyczna powieść fantasy. Zbieranie drużyny, szukanie skarbu (w tym przypadku lokalizacji), walka z przeciwnościami losu oraz ludźmi, którzy nam źle życzą. Nawet wątek romantyczny.

I wszystko fajnie, jest to idealna powieść dla 12-latków. Jest milusio, wszystko załatwiamy na drodze rozmowy, zero jakiś nieprzewidywanych zwrotów akcji, można powiedzieć przewidywalna do bólu. I chyba to jest to coś czego mi zabrakło w tej powieści, jej przewidywalność fakt, że nawet jak już się pojawił łotr czytelnik od razu wiedział, co zrobi i jaki będzie koniec tego wszystkiego w epilogu. Z tego właśnie też powodu nie mam ochoty wracać do świata z „Legend i Latte”.

„Yellowface” Rebecca F. Kuang [recenzja]

„Yellowface” jak tylko usłyszałam o tej książce wiedziałam, że muszę ją przesłuchać. Trochę czekałam, aż wydawnictwo Fabryka Słów udostępni audiobooka, ale warto było czekać, bo jest to historia wielu wątków.

Historia o przyjaźni.

Tak jest to książka o przyjaźni, a raczej jej ciemnej stronie, pełnej zawiści i zazdrości, gdzie to co łączy – miłość do pisania tak naprawdę dzieli. Gdzie jedna ze stron podejrzewa tą drugą o same najgorsze ceny, małostkowość, „gierki” aby ciągle być chwalonym, a nie dostrzega samotności i niepewności, jaka wiąże się z sukcesem przyjaciółki.

Historia jednego kłamstwa

Jak daleko możemy posunąć się w usprawiedliwianiu swojego zachowania? Mamy historię kradzieży rękopisu, gdzie złodziej przekonuje sam siebie, że w sumie nie ukradł, bo mu się należało, bo obrabowany wcześniej okradł, tak emocjonalnie, nie fizycznie, ale jakieś zadość uczynienie powinno nastąpić. W końcu to nie kradzież, bo nastąpiła redakcja, czyli jakiś wysiłek został włożony. A skoro już książka została zredagowana, to w sumie pierwowzór się nie liczy, bo był tylko szkicem i tak dalej brniemy w usprawiedliwienia, tylko skąd te wyrzuty sumienia? Wyrzuty sumienia tak potężne, że nie byłam w stanie nie myśleć o „Zbrodni i karze” Dostojewskiego.

Historia rynku wydawniczego

Czy tak wygląda rynek wydawniczy w Stanach? To pytanie towarzyszyło mi przez całą powieść, bo jeżeli tak – to tragedia. Jedni oskarżają drugich o rasizm, sami będąc rasistami, a tak naprawdę, jest to tylko przykrywka, aby nakręcić sprzedaż. No masakra, obserwujemy, jak powoli rynek wydawniczy połyka i przeżuwa główną bohaterkę, jak niszczy osobowość wydobywając to co najgorsze. I już nie chodzi o pisanie, na tematy, które się chce, ale aby uzyskać rozgłos, bo ten zapewnia sprzedaż, nie ważne czy dobry, czy zły.

Historia pisarstwa

Wreszcie mamy historię pisarki, która po nieudanym debiucie znika z rynku wydawniczego, ale los się do niej uśmiecha jeszcze raz i wydaje swoja/nieswoją książkę. Wpada w samouwielbienie nad swoją? twórczością i tak to ciągnie. I nagle odkrywa na swój temat różne niemiłe rzeczy, aż zastanawiałam się, czy główna bohaterka jest socjopatką?   

„Pójdę sama” Chisako Wakatake [recenzja]

„Pójdę sama” Chisako Wakatake jest sztuką jednego aktora. Poznajemy główną bohaterkę u schyłku życia, kiedy sama spędza czas w swoim mieszkaniu na wspominaniu przeszłości. Choć nie jest w tym samotna, bo towarzyszą jej liczne głosy, które przez lata były głosami żywych ludzi, którzy wywarli na jej życie wpływ. Głosy te razem z nią analizują jej przeszłość i próbują znaleźć sens w wydarzeniach, które ją spotkały. Jednak nie tylko o przeszłości jest to książka, bo mamy również pokazane sprawy bieżące, które zajmują Momoko, jak choćby wizyta u lekarza i dlaczego tak naprawdę do niej dochodzi.

To tyle jeżeli chodzi o fabułę, bo jednak jest to stadium rozmyślań starszej osoby, która podsumowuje swoje życie i próbuje odpowiedzieć na pytanie – kim jest, kim była, a kim mogła być.

To co mi w książce najbardziej przeszkadzało to dialekt. Zdaję sobie sprawę, że był on nieodłącznym elementem głównej bohaterki, jednak u mnie powodował taki odruch zatrzymania i konieczność przeczytania jednego zdania dwu albo trzykrotnie, zanim mogłam pójść dalej. Wybijało mnie to niesamowicie z opowiadanej historii i powodowało niemałą frustrację, że znowu ten dialekt się pojawia. Przez to moje ciągłe zatrzymywanie się i doczytywanie, aby zrozumieć, o czym mówi główna bohaterka umykała mi emocjonalna część narracji. A szkoda, bo mam wrażenie, że gdybym mogła się wciągnąć w lekturę, tak jak na to zasługiwała oceniałabym ja o wiele lepiej.