„Sprawiedliwość królów” Richard Swan [recenzja]

„Sprawiedliwość królów” jest pierwszym tomem cyklu Imperium Wilka zapoznającym nas ze światem oraz głównymi bohaterami. Historię opowiada nam Helena, która w czasach młodości była asystentką Sędziego, a teraz na stare lata wspomina swoje dzieje. Ma to o tyle znaczenie, że na bieżąco nam komentuje, które decyzje okazały się błędne, a których żałuje do tej pory. Zarówno swoich, jak i Sędziego.

Książka głównie koncentruje się na relacjach między ludzkich (przyjaźni, pierwszej miłości, lojalności) oraz walki politycznej między władzą duchową, a świecką, a to wszystko doprawione szczyptą świata fantastycznego. Nie będę wdawała się tutaj w meandry spisku, ani tym bardziej czy skutecznie został wykryty, czy może nie został. Skoncentruję się na odczuciach, jakie miałam czytając powieść.

Po pierwsze i najważniejsze świat mnie pochłonął totalnie, oderwałam się od świata rzeczywistego i weszłam do świata przedstawionego w książce, może to kwestia pogody za oknem, może tego, że czytałam dziennie ponad 100 stron, więc książkę przeczytałam w 3 podejściach, a może tego, że powieść po prostu wciąga i byłam ciekawa, co będzie dalej. Bez względu na powód miałam typowy syndrom – jeszcze jednego rozdziału, a co za tym idzie przeżywałam razem z bohaterami, kiedy zostali zaatakowani i naprawdę szybciej biło serce oraz dostałam gęsiej skórki, kiedy komunikowali się z zaświatami. Poczułam również ogromny ciężar, kiedy jeden z głównych bohaterów zaczął się zmieniać. Ciężar z rodzaju tych, kiedy patrzysz na bliską osobę, która popełnia błąd i nie jesteś w stanie nic z tym zrobić.

A po drugie, jest to pierwsza część cyklu, więc czekam na kolejne 😊

Po chwilowym zastanowieniu wiem, co mnie najbardziej w książce urzekło to zbudowanie postaci, po jednej stronie mamy szlachetnego Sędziego, który stoi na straży litery prawa, a po drugiej zawistnego, dwulicowego przedstawiciela władzy duchowej, który próbuje zniszczyć prawny porządek, bo chce władzy i wiedzy, którą posiada zakon, do którego należy Sędzia. I kiedy dochodzi do walki tej dwójki, razem z Heleną denerwowałam się jaki będzie wynik walki, co się stanie z Sędzią, a co z duchownym.

Pierwsza część zapoznaje nas ze światem stworzonym, przedstawia postacie powieści i pozostawia z pytaniami. Jak dla mnie ideał.

Jak zbudować swój Starbucks? [recenzja „Legendy i Latte” Travis Baldree]

Mamy orczycę, krasnoluda, elfa, sukuba i całą masę magicznych stworzeń. Mamy historię od zera do bohatera w tym przypadku przedsiębiorczyni sprawnie działającej kawiarni. Mamy klasyczny model tworzenia drużyny, przed wyprawą na przygodę i zbira, który próbuje przeszkodzić. Mamy arcywroga, który próbuje zniszczyć nasze przedsięwzięcie w imię własnych korzyści. No i wszystkie te elementy tutaj są, jednak czegoś brakuje.

Historia dość nie typowa, bo oto zamiast wyruszyć na poszukiwanie skarbów orczyca porzuca swój fach i postanawia założyć własna kawiarnię. I tutaj następuje szybki kurs z przedsiębiorczości w powieści, bo musi znaleźć odpowiednich ludzi, materiały, dobrać marketing, zmierzyć się z różnymi „opłatami”. A ten kurs przedsiębiorczości oprawiony w klasyczna powieść fantasy. Zbieranie drużyny, szukanie skarbu (w tym przypadku lokalizacji), walka z przeciwnościami losu oraz ludźmi, którzy nam źle życzą. Nawet wątek romantyczny.

I wszystko fajnie, jest to idealna powieść dla 12-latków. Jest milusio, wszystko załatwiamy na drodze rozmowy, zero jakiś nieprzewidywanych zwrotów akcji, można powiedzieć przewidywalna do bólu. I chyba to jest to coś czego mi zabrakło w tej powieści, jej przewidywalność fakt, że nawet jak już się pojawił łotr czytelnik od razu wiedział, co zrobi i jaki będzie koniec tego wszystkiego w epilogu. Z tego właśnie też powodu nie mam ochoty wracać do świata z „Legend i Latte”.