Jak media społecznościowe wpływają na nasze poglądy? [„W trybach chaosu”  Max Fisher – recenzja]

Zacznijmy od afery GamerGate, to był ten moment, kiedy pierwszy raz zetknęłam się z działaniem algorytmów na Youtubie i Facebooku, chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie jestem zapaloną graczką, raczej typowo niedzielną, która jeden tytuł potrafi ogrywać 3 lata, choć nie ma problemów aby zamówić go w pre-orderze. Jednak jako osoba zainteresowania grami przeglądam portale poświęcone tej tematyce. I nagle dociera do mnie zalew informacji, jak to kobiety niszczą branżę gamingową. W pierwszym momencie nie wiedziałam o co chodzi, bo atakowana była kobieta, która stworzyła grę dotyczącą problemu depresji, a jest to problem, który dotyka wszystkich bez względu na płeć. Im bardziej jednak zagłębiałam się w temat tym bardziej docierał do mnie jeden przekaz problemem jest to, że kobieta stworzyła grę i posypała się cała masa zażaleń łącznie z oskarżeniem, że sypia z dziennikarzami, aby wystawiali grze pozytywne opinie. To, że te oskarżenia szły od byłego traktowano tylko jako potwierdzenie ich słuszności.

I tutaj sprawa  powinna w sumie się zakończyć jako awantura byłych partnerów, gdzie jedna ze strona wylewa swoje żale w Internecie. Tak się jednak nie stało, oskarżenia niesione na falach algorytmów angażowały coraz większą liczbę mężczyzn oburzonych faktem, że a) recenzje gry są nieobiektywne i b) twórczyni gry jest po prostu złą kobietą, co prowadziło do prostego wniosku c) feministki atakują bastion naszej wolności, czyli gry. I tutaj znowu temat powinien się zamknąć, ludzie powinni podyskutować na forach, po oburzać się i przejść do własnego życia, bo przecież jak nie chcesz, nie kupujesz gry, twórca na niej nie zarabia – wypowiadasz się, co o tym myślisz swoimi pieniędzmi. Tak się jednak nie stało. Część osób zaczęła się nakręcać na forach, udostępniać prywatny adres twórczyni gry, miejsce pracy, dzwonić do niej grożąc jej śmiercią, pobiciem etc., dzwoniąc do jej pracy domagając się zwolnienia, zaszczuwając jej przyjaciół, aby wszyscy się od niej odwrócili. Nie ustępowali dopóki autorka gry nie wycofała się z życia jako takiego i nie zamknęła w domu bojąc się o własne życie. I dopiero wtedy pozwolono tematowi przebrzmieć, a raczej zainteresowano się inna „aferą” typu PizzzaGate.

I właśnie o tym jak to się dzieje, że w ostatnich latach obserwujemy tego typu sytuacje w Internecie, gdzie zachowania nieakceptowane społecznie wylewają się z forum internetowych i niszczą życie ludziom w rzeczywistości, którzy mają inne poglądy niż twórca postu od którego dany temat się zaczyna, jest ten reportaż.

Reportaż „W trybach chaosu” przeprowadza nas przez początki Doliny Krzemowej, omawia powstanie Facebooka, jako raczkującej firmy, która postanowiła wykorzystać psychologią behawioralną, aby nakłonić ludzi do korzystania z mediów społecznościowych. Wykorzystać technikę socjometrii, aby powiązać przycisk „lubię to” z poczuciem własnej wartości. Wreszcie nakłoniła ludzi, aby zrezygnowali z magicznej liczny 150 znajomych, czyli faktycznej liczny znajomych, jaką możesz mieć w rzeczywistości, do zapraszania jak największej liczby osób, co spowodowało większe poczucie izolacji i osamotnienia. I co ciekawe właśnie większa liczba znajomych na Facebooku sprzyja radykalizacji poglądów, bo atakując innych mamy poczucie zjednoczenia, wspólny cel, poczucie wyższości moralnej.

Dobrym przykładem ilustrującym działanie algorytmów była uruchomiona w 2016 roku sztuczna inteligencja Tay przez Microsoft, która w niedługim czasie została fanką Hitlera, zwolenniczką Trumpa i przyjęła bardzo radykalne, rasistowskie poglądy do tego stopnia, że Microsoft przepraszając zakończył eksperyment.

Książka opisuje również jak to się dzieje, że wpadamy do „króliczej nory” na platformie Youtube i do jakiej radykalizacji poglądów może to doprowadzić. Nie ma bezpiecznej platformy, z której możemy korzystać dopóki działają algorytmy ukierunkowane na to, aby wzbudzać w nas jak najintensywniejsze emocje, ale możemy się przed nimi bronić wiedząc na jakiej zasadzie działają i właśnie w tym pomaga nam reportaż Maxa Fishera.

„Za Putina” Ian Garner [recenzja]

Czy można przeczytać klasykę literatury zachodniej, a później systematyczne i nieubłagalnie wprowadzić ją w życie? Można. Mowa tutaj o „Roku 1984” Orwella i współczesnej Rosji. Oto wyłania się z odmętów historii wizja Rosji współczesnej odciętej od Internetu (posiada własny RusNet), bez mediów społecznościowych (posiadają własny Telegram w miejscu Messengera, VK zamiast Facebooka) za to napędzana mesjanistycznym, apokaliptycznym i duchowymi celami zdominowania całej Euroazji.

A dlaczego skojarzyła mi się  z „Rokiem 1984”? Ponieważ tam państwo zawsze toczyło jakąś wojnę z państwem A lub B, tak samo we współczesnej Rosji wrogiem jest każdy, kto inaczej myśli, bo właściwa jest tylko narracja państwa. I tak współczesny neofaszyzm skazuje swoich obywateli na życie w ciągłej nienawiści do innych, ale też do samych siebie, bo ciągle trzeba szukać przejawów nierosyjskości. A czym właściwie jest ta rosyjskość? Na pewno musisz być Rosjaninem, ale nie urodzonym w Rosji, tylko białym urodzonym w Rosji, prawosławnym, wyznającym wiarę, że rodzinę tworzy tylko mężczyzna (w kulcie macho) i kobieta. Do tego musisz nienawidzić Zachodu, wegetarian, ruchu LGBTQ, innych nacji, innych wyznań, no i sprawa najważniejsza musisz wierzyć, że Rosja jest stworzona do wielkości, do tego aby rządzić światem (a raczej aby ten świat uratować, na siłę, przed samym sobą).

Tylko czy obywatele Rosji mają jakieś wyjście? W Państwie, które stara się kontrolować każdy aspekt życia, gdzie jedno polubienie, jedna wiadomość może ściągnąć na ciebie neofaszystowskie bojówki. Czy przyłączenie się do neofaszystów nie daje jakiegoś poczucia bezpieczeństwa? Bezpieczeństwa myśli, przecież żyję i oddycham, tak jak życzy sobie tego partia, a więc na jakimś etapie budowania swojej tożsamości jestem bezpieczna, nie ma zagrożenia, że będę musiała się jej wyrzekać, ukrywać – mogę być sobą w zgodzie z linią partii i tylko wtedy.

Kiedy spojrzymy za zasłonę nagle się okazuje, że państwo, nie umie zapewnić swoim obywatelom życia na poziomie klasy średniej zachodu, ale jak jest w stanie wojny to zawsze może tym obywatelom wytłumaczyć, że teraz jest ciężko, bo walczymy o lepsze jutro, trzeba tylko wygrać jeszcze jedną walkę i kolejną, a później następną. I tak po wojnie w Czeczeni, przyszła Gruzja, a następnie Ukraina. I jakoś tak się zawsze składało, że te wojny wybuchały, kiedy Putin tracił poparcie obywateli, kiedy zbliżały się wybory. A jeżeli w między czasie nie ma żadnego wroga zewnętrznego to znajdziemy wewnętrznego – ludzi, którzy myślą inaczej, czyli samodzielnie i mogą zacząć zadawać niewygodne pytania, choćby takie, dlaczego skoro Rosja ma tyle dóbr naturalnych Oligarchowie żyją w niebywałych luksusach z władzą, naród cierpi niedostatek.

Jednak najbardziej przerażając w książce Garnera jest świadomość, że całe to pranie mózgu jest skierowane do młodych ludzi, którzy dopiero wchodzą w dorosłość i już uczą się, że przede wszystkim mają nienawidzić, a jedyna przyszłość jaka ich czeka to wojna i ewentualnie śmierć za ojczyznę, bo jednostka w społeczeństwie nic nie znaczy.