Czy można przeczytać klasykę literatury zachodniej, a później systematyczne i nieubłagalnie wprowadzić ją w życie? Można. Mowa tutaj o „Roku 1984” Orwella i współczesnej Rosji. Oto wyłania się z odmętów historii wizja Rosji współczesnej odciętej od Internetu (posiada własny RusNet), bez mediów społecznościowych (posiadają własny Telegram w miejscu Messengera, VK zamiast Facebooka) za to napędzana mesjanistycznym, apokaliptycznym i duchowymi celami zdominowania całej Euroazji.
A dlaczego skojarzyła mi się z „Rokiem 1984”? Ponieważ tam państwo zawsze toczyło jakąś wojnę z państwem A lub B, tak samo we współczesnej Rosji wrogiem jest każdy, kto inaczej myśli, bo właściwa jest tylko narracja państwa. I tak współczesny neofaszyzm skazuje swoich obywateli na życie w ciągłej nienawiści do innych, ale też do samych siebie, bo ciągle trzeba szukać przejawów nierosyjskości. A czym właściwie jest ta rosyjskość? Na pewno musisz być Rosjaninem, ale nie urodzonym w Rosji, tylko białym urodzonym w Rosji, prawosławnym, wyznającym wiarę, że rodzinę tworzy tylko mężczyzna (w kulcie macho) i kobieta. Do tego musisz nienawidzić Zachodu, wegetarian, ruchu LGBTQ, innych nacji, innych wyznań, no i sprawa najważniejsza musisz wierzyć, że Rosja jest stworzona do wielkości, do tego aby rządzić światem (a raczej aby ten świat uratować, na siłę, przed samym sobą).
Tylko czy obywatele Rosji mają jakieś wyjście? W Państwie, które stara się kontrolować każdy aspekt życia, gdzie jedno polubienie, jedna wiadomość może ściągnąć na ciebie neofaszystowskie bojówki. Czy przyłączenie się do neofaszystów nie daje jakiegoś poczucia bezpieczeństwa? Bezpieczeństwa myśli, przecież żyję i oddycham, tak jak życzy sobie tego partia, a więc na jakimś etapie budowania swojej tożsamości jestem bezpieczna, nie ma zagrożenia, że będę musiała się jej wyrzekać, ukrywać – mogę być sobą w zgodzie z linią partii i tylko wtedy.
Kiedy spojrzymy za zasłonę nagle się okazuje, że państwo, nie umie zapewnić swoim obywatelom życia na poziomie klasy średniej zachodu, ale jak jest w stanie wojny to zawsze może tym obywatelom wytłumaczyć, że teraz jest ciężko, bo walczymy o lepsze jutro, trzeba tylko wygrać jeszcze jedną walkę i kolejną, a później następną. I tak po wojnie w Czeczeni, przyszła Gruzja, a następnie Ukraina. I jakoś tak się zawsze składało, że te wojny wybuchały, kiedy Putin tracił poparcie obywateli, kiedy zbliżały się wybory. A jeżeli w między czasie nie ma żadnego wroga zewnętrznego to znajdziemy wewnętrznego – ludzi, którzy myślą inaczej, czyli samodzielnie i mogą zacząć zadawać niewygodne pytania, choćby takie, dlaczego skoro Rosja ma tyle dóbr naturalnych Oligarchowie żyją w niebywałych luksusach z władzą, naród cierpi niedostatek.
Jednak najbardziej przerażając w książce Garnera jest świadomość, że całe to pranie mózgu jest skierowane do młodych ludzi, którzy dopiero wchodzą w dorosłość i już uczą się, że przede wszystkim mają nienawidzić, a jedyna przyszłość jaka ich czeka to wojna i ewentualnie śmierć za ojczyznę, bo jednostka w społeczeństwie nic nie znaczy.
Jedna odpowiedź do “„Za Putina” Ian Garner [recenzja]”